logo
Strefa architekta - logowanie
EN
ZAWóD:ARCHITEKT
11.06.2024

Asymetria

Czy architektura, urbanistyka i projektowanie są przez społeczeństwo doceniane i uznawane za potrzebne? Czy ludzie widzą i rozumieją rolę architektów w kształtowaniu ich otoczenia? I czy architekci mogą cieszyć się społecznym zaufaniem? To pytania, które zadaliśmy naszym rozmówcom: Łukaszowi Droździe, Zuzannie Boguckiej i Ludwice Ignatowicz – każde z nich na swój sposób obserwuje obie strony tej relacji i mówi, czego brakuje, aby mogło dojść do porozumienia, a przede wszystkim – zrozumienia.

Łukasz Drozda

Deklaratywnie mieszkanki i mieszkańcy miast wykazują zainteresowanie kształtem swojego otoczenia, ale ich poglądy w tej sferze często nie pokrywają się z tymi dominującymi w debacie eksperckiej. Większość osób ocenia własną okolicę jako zadowalającą i ładną, nawet jeśli wśród ekspertek i ekspertów od projektowania dominują głosy na temat niedostatków estetycznych, nieładu przestrzennego, niekontrolowanego rozlewania się zabudowy itd.

Skrajna prywatyzacja polityki mieszkaniowej powoduje, że korzystanie z usług architektek i architektów zdarza się rzadko i jest traktowane jako kosztowny, zbyteczny dodatek. Relatywnie częstsze jest sięganie po usługi profesjonalnego projektowania wnętrz – świadczone nie tylko przez osoby, które ukończyły kierunki architektoniczne. Zdecydowanie najmniejszy prestiż ma architektura krajobrazu, niesłusznie rozumiana jako synonim ogrodnictwa. Myślę, że jako społeczeństwo cenimy rozwiązania wygodne i funkcjonalne, ale koszty zamieszkiwania są tak wysokie, że niekoniecznie pozostaje tu przestrzeń dla praktycznego korzystania z profesjonalnych usług. To większy problem niż nasze wyobrażenia na temat „złego” gustu czy naiwności „zwykłych” ludzi.

Stosunek do otoczenia dotyczy szerszej skali niż tylko najbliższa okolica. Obejmuje również centrum miasta, tym bardziej że sporo osób mieszka w szeroko rozumianym obszarze śródmiejskim. Ludzie „głosują nogami”, więc interesują się miejscami, takimi jak centrum. Dzisiejsza przestrzeń publiczna potrafi już na szczęście konkurować z centrami handlowymi, do których dwie dekady temu życie śródmiejskie wytrwale uciekało. I chodzi nie tylko o głośną warszawską przeprawę pieszą, której rozgłos wynika z polityczno-medialnej dominacji stolicy. Lokalnie takie same emocje budzi przecież zagospodarowanie brzegów Wisłoka w Rzeszowie, które stało się motorem rewelacyjnego wyniku w wyborach jednego z kandydatów na prezydenta tego miasta. Mowa o przedstawicielu lokalnego komitetu, który w stolicy nieformalnego bastionu skrajnej prawicy nieomal wygrał z kandydatem PiS. Nie przeceniałbym jednak znaczenia centrum – lokalna tożsamość kształtuje się wokół miasta jako całości. Architektura i urbanistyka nie są czymś oddzielnym od życia społecznego, tylko jego częścią i lokalne społeczności też raczej rozumują w ten sposób. Ale przykłady złych emocji, jakie (słusznie czy niesłusznie) wzbudzają konkretne obiekty, pokazują, że ludzie mogą się też interesować poszczególnymi budynkami czy osiedlami nieznajdującymi się w najbliższym otoczeniu. W moim mieście krążyły przecież memy o osiedlu Bliska Wola Tower, toczyły się dyskusje o Muzeum Sztuki Nowoczesnej, które przebijały architektoniczny „bąbelek” i pokazywały zainteresowanie ogółu społeczeństwa. W Łodzi trwa debata nad pustką dworca Łódź Fabryczna, w Olsztynie i Poznaniu toczą się bardzo podobne dyskusje o lokalnych dworcach jako obiektach zarówno niefunkcjonalnych, jak i niedorastających do miana upragnionej wizytówki miasta.

NA MIARĘ ZŁOTYCH MALIN

Rola architektek i architektów w kształtowaniu przestrzeni nie jest przez społeczeństwo doceniana, jednak w znacznym stopniu wynika to z zaniedbań samych osób pracujących w tym zawodzie. Brakuje zarówno rzetelnej edukacji architektonicznej na poziomie kształcenia powszechnego, jak i przykładów społecznej odpowiedzialności samej branży.

Odpowiedzialność społeczna jest pewnego rodzaju zaburzeniem mechanizmów czysto rynkowych, chociaż w teorii społecznej odpowiedzialności biznesu wątki etyczne rozumiane są też jako potencjalna przewaga konkurencyjna niektórych podmiotów. Przykładowo: jako konsument mogę sięgnąć po produkt nie tylko najtańszy czy najdoskonalszy technicznie, ale również ten bardziej etyczny. Odpowiedzialność ma oczywiście wiele wymiarów, ale uważam, że jest przestrzeń na coś więcej niż wyciskanie PUM z grodzonego osiedla. Te pozytywne przykłady (nie wszystkie takie są) związane z lex deweloper pokazują, że istnieje zapotrzebowanie na wykonywanie zawodu architektki bądź architekta przy zrozumieniu lokalnych uwarunkowań, a nie tylko stawianie na efekciarstwo czy maskowanie słabych projektów przez umieszczanie akcentów w innym miejscu.

O ile mi wiadomo, środowisko architektów nie ma swojego odpowiednika filmowych Złotych Malin czy dziennikarskich Hien Roku. Istniejące dzisiaj lub w przeszłości antynagrody służące nagłaśnianiu złych praktyk, takie jak Makabryła czy warszawska Noga od Stołka, nie są głosami ze środowiska architektonicznego, tylko dochodzącymi z zewnątrz. Może warto byłoby więc włożyć kij w szprychy i forsować dobre praktyki, jasno pokazując, gdzie takowych zabrakło?

POTRZEBA POKORY

Uważam, że odpowiedzialność zawodowa w środowisku architektonicznym nie jest realizowana w odpowiedni sposób. Trudno jednak mówić o jednolitym statusie zawodowym wszystkich architektek i architektów. Można wyróżnić zarówno osoby na kierowniczych stanowiskach w uznanych pracowniach, faktycznie będące niezależnymi twórczyniami i twórcami, jak i osoby o złej sytuacji zawodowej, charakterystycznej dla niższych pozycji w profesji o tak wysokiej hierarchii, a niekiedy wręcz kastowości, gdzie prekaryzacja pracy jest powszechna. Uważam za problem, że nawet przedstawiciele tej pierwszej grupy dopuszczają się praktyk wątpliwych z punktu widzenia etyki, takich jak budowanie pseudomieszkań imitujących aparthotele, przyklaskiwanie greenwashingowi, uleganie presji dewelopera na maksymalizację zysku (mam na myśli nie tylko mieszkaniówkę).

Aby poprawić poziom zaufania społecznego do architektek i architektów, konieczne jest konsekwentne piętnowanie – przez samorząd zawodowy, organizacje i media branżowe – nadużyć, nie tylko za pomocą transparentnych procedur konkursowych. Architektki i architekci powinni też czynnie brać udział w życiu publicznym, np. kandydować w wyborach. Niewielka skala aktywności politycznej osób z tego środowiska jest według mnie spowodowana niesłusznym postrzeganiem siebie przez pryzmat mistrzowski. Przedstawiciele zawodu architekta stawiają się ponad ludźmi bez wykształcenia architektonicznego, w ich mniemaniu laików, z którymi nie warto rozmawiać. Tymczasem architektura jest zanurzona społecznie – to polemiczna dyscyplina, a nie pole dla idealnie zobiektywizowanych i zracjonalizowanych procesów inżynieryjnych. Na poziomie kształcenia należy poszerzyć wiedzę o procesach społecznych, która na obecną chwilę jest często żenująco nieobecna w programach nauczania.

ŁUKASZ DROZDA

urbanista i politolog; doktor nauk o polityce publicznej; adiunkt na Wydziale Stosowanych Nauk Społecznych i Resocjalizacji UW; pisarz publikujący książki popularnonaukowe na temat procesów urbanizacyjnych, w tym ostatnio: Dziury w ziemi. Patodeweloperka w Polsce (2023) oraz Miejskie strachy. Miasto 15-minutowe, 5G i inne potwory (2024)


Zuzanna Bogucka

Aby doceniać architekturę i uważać ją za potrzebną, najpierw trzeba wiedzieć, na czym ona polega i czemu służy – jakie są jej funkcje i cel. Mam tu na myśli rolę tej dziedziny w rozumieniu szerszym niż wznoszenie budynków zgodnie z przepisami.

Laicy w dziedzinie architektury i urbanistyki nie w pełni zdają sobie sprawę z tego znaczenia. Nie jestem też przekonana, że wszyscy architekci i urbaniści mają właściwe wyobrażenie o tym, na czym polega rola ich zawodu. Zwłaszcza że zmienia się ona (a przynajmniej powinna) wraz z przemianami społecznymi, geopolitycznymi, rynkowymi.

To, czy ktoś nas doceni, zależy m.in. od naszej opowieści o tym, co robimy – jak przedstawimy sens naszej pracy i jak będzie się on przejawiał w jej efektach.

Z kolei to, czy nasze działanie zostanie uznane za ważne, sprowadza się do pytania, w jaki sposób odpowiadamy na konkretne potrzeby, a w konsekwencji – na ile te potrzeby znamy, rozumiemy i czy umiemy je spełnić za pomocą dostępnych środków.

Czy architekci i architektki znają potrzeby społeczeństwa? Czy umieją je identyfikować i zaspokajać? Jakakolwiek zdawkowa odpowiedź byłaby jak otwarcie puszki Pandory. Myślę jednak, że wszyscy świadomie projektujący architekci sami zadają sobie takie pytania (a przynajmniej byłoby to wskazane).

„CO” VS „PO CO”

Wiedza i rozumienie dotyczące roli architektów mogą być w znacznym stopniu wypadkową doświadczeń z przedstawicielami tej grupy zawodowej. Większość społeczeństwa nigdy nie miała jednak z nimi do czynienia. I nie chodzi mi wyłącznie o to, że jedynym remedium jest trafienie usług architektów pod strzechy. Duże znaczenie dla budowania tej świadomości widzę w działaniach z zakresu edukacji architektonicznej. A tej wydaje się ciągle brakować, zarówno na poziomie edukacji szkolnej, jak i w komunikatach oraz źródłach adresowanych do dorosłych.

Simon Sinek, amerykański autor i mówca, w jednym ze swoich wystąpień na TED tłumaczy, dlaczego „po co” jest ważniejsze od tego, „co” robimy. W dużym skrócie – nie porwą nas nawet najlepsze rozwiązania, najdoskonalsze projekty ani największe osiągnięcia, dopóki nie dowiemy się, jaki mają one cel, jakie znaczenie. Wtedy nie będziemy kupować produktów dla nich samych (bo przecież inni producenci też mają je w ofercie), tylko dla wartości, które za nimi stoją.

Wydaje mi się, że przed architekturą i całym środowiskiem zawodowym wciąż jest dużo pracy przy przenoszeniu środka ciężkości z komunikatu „co” (np. estetyczne budynki nagradzane w prestiżowych konkursach) na przekaz „po co” (np. jakość życia, zrównoważone środowisko).

Nawet jeśli przyjmiemy, że architektki i architekci postrzegani są (przez siebie i innych) jako artyści i chcą, aby tak zostało, to również pojawia się pytanie: „po co”. Odpowiedź zamieszczona na pudełku z Metodą Mariny Abramović – światowej sławy artystki performatywnej – wyznacza kierunek w sposób jednoznaczny: „Funkcja artysty jest funkcją służącego i teraz pragnę przekazać Wam moją wiedzę”.

JAK PSYCHOLOG

Zawód architekta spełnia kryteria zawodu zaufania publicznego – to nie ulega wątpliwości. Ale czy jego przedstawiciele naprawdę cieszą się zaufaniem ze strony społeczeństwa? Przypuszczam, że i tak, i nie. Podejrzewam też, że nie w każdym przypadku laicy rozpatrują rolę tej grupy zawodowej w kategoriach zaufania, przynajmniej nie wprost.

W skali mikro (np. projekt domu czy mieszkania) od tego zaufania zależy powodzenie całej współpracy. W końcu chodzi o projekty miejsc najbardziej prywatnych. W skali makro (duże, miejskie inwestycje) architektki i architekci są jednym z elementów systemu. W świetle robiącego ostatnio karierę określenia „patodeweloperka” można przypuszczać, że o zaufaniu albo jego utracie mówi się raczej w odniesieniu do inwestorów czy deweloperów. A przecież ktoś wykonuje dla nich te projekty. Niezależnie od wszystkiego, skala makro to obszar, w którym architektki i architekci niekoniecznie są postrzegani jako dbający o potrzeby społeczeństwa. Reprezentują przecież interesy inwestorów, a to często oznacza pomijanie interesu użytkowników końcowych.

W kontekście zdobywania zaufania bardziej pasuje mi określenie „pracować na zaufanie”. W relacji architekci–społeczeństwo jest to bowiem proces, który się nie kończy. W skali zarówno mikro, jak i makro budować zaufanie można tak, jak w przypadku innych zawodów wymagających kontaktu z klientem – słuchając, rozumiejąc potrzeby, edukując (również samego siebie) na temat kształtowania środowiska zbudowanego. Odnoszę wrażenie, że profesji architekta jest całkiem blisko do zawodu psychologa czy psychoterapeuty. W obydwu przypadkach nierzadko ta druga strona (klient) nie do końca zna swoje oczekiwania, nie jest w pełni świadoma własnego problemu, nie umie początkowo wyrazić potrzeb. Różnica tkwi w tym, że psycholog nie może powiedzieć: „Ta osoba sama nie wie, czego chce, więc nie będę jej słuchać. Zrobię tak, jak ja uważam za stosowne”. Zdarza się jednak, że docierają do mnie informacje o takich komunikatach ze strony architektek i architektów. Tymczasem obie te grupy zawodowe mają dostęp do wiedzy na temat budowania relacji z klientem/odbiorcą.

Myślę, że budowanie zaufania warto też prowadzić na gruncie środowiska zawodowego, np. wspólnie przeciwstawiać się rynkowym trendom, które nie służą społeczeństwu – nie podnoszą jakości życia ani nawet nie utrzymują jej dotychczasowego poziomu.

Według mnie architekci są w stanie zaoferować odbiorcom dużo więcej niż estetykę i projekty zgodne z przepisami, normami i standardami budowlanymi. Mogą identyfikować problemy, z którymi mierzy się współczesne społeczeństwo, i starać się je rozwiązywać. Głos architektów mógłby być częścią publicznej debaty wykraczającej poza opinie, sięgającej do wiedzy i danych naukowych o zachodzących na naszych oczach zjawiskach (ocieplenie klimatu, gentryfikacja, problem gettoizacji i segregacji grup mniejszościowych, widoczny nawet na placach zabaw, kryzys bezdomności, wysoki odsetek osób z objawami stresu pourazowego). Stanowisko architektek i architektów mogłoby, a właściwie powinno pomagać w budowaniu zaufania społecznego, a tym samym w uświadamianiu, na czym polega ich praca i jaki niesie za sobą sens.

ARCHITEKTURA DLA WSZYSTKICH

Doświadczenia w użytkowaniu miejsc związanych z codziennymi zwyczajami i obowiązkami w znacznym stopniu zależą od tego, jak zostały zaprojektowane, czy odpowiadają na potrzeby odbiorców, czy są inkluzywne oraz czy można poczuć się w nich jak część wspólnoty.

Z kolei do przestrzeni publicznych (w tym terenów rekreacyjnych) teoretycznie dostęp ma każdy. Od tych miejsc zależy nasz – jako odbiorców – udział w życiu społecznym, ale też jakość naszego środowiska i jego wpływ na nasze zdrowie (wyspy ciepła, zanieczyszczenie powietrza). Tylko uważne i świadome projektowanie takiej architektury pozwala dbać o społeczeństwo, budować w nim przywiązanie do otoczenia i zapewniać poczucie bezpieczeństwa. Architektura przestrzeni publicznych wrażliwa na różnorodność swoich odbiorców i stworzona na podstawie rzetelnej wiedzy o ludziach jest nie do przecenienia. Warto o tym pamiętać.

ZUZANNA BOGUCKA ­

badaczka projektowania, psycholożka środowiskowa z doktoratem z nauk technicznych dziedziny architektury i urbanistyki, członkini Environmental Design Research Association (EDRA), The Academy of Neuroscience for Architecture (ANFA) i The Center for Health Design (CHD); zajmuje się perspektywą użytkowników w procesie projektowania; prowadzi warsztaty z projektowania skoncentrowanego na człowieku, skierowane do architektów i współpracujących z nimi inwestorów; swoje działania opisuje na usersense.pl


Ludwika Ignatowicz

Na przestrzeni lat prowadziłam konsultacje społeczne dotyczące różnych projektów – zarówno dla miasta, jak i dla prywatnych inwestorów oraz deweloperów. Z moich obserwacji wynika, że mimo braku edukacji architektonicznej społeczeństwo potrafi docenić architekturę i zauważyć różne niuanse z nią związane. Jednak wiele rzeczy, które dla architektek i architektów są oczywiste, przez mieszkańców muszą niejako zostać odkryte. Ale kiedy już do tego dojdzie, to oni naprawdę potrafią zachwycić się przestrzenią.

W tym obszarze ogromną rolę odgrywają osoby wykonujące profesję architekta oraz ich postawa wobec mieszkańców.

TWORZENIE WIĘZI

W pamięci szczególnie zapadło mi działanie w ramach inicjatywy organizowanej przez Stowarzyszenie na rzecz Poprawy Środowiska Mieszkalnego „Odblokuj”. Zaproponowany wówczas projekt M3 dotyczył osiedla Służew nad Dolinką w Warszawie. Celem było pokazanie, że architektura tego miejsca jest wartościowa i – szerzej – blokowiska mogą stanowić przestrzeń dobrą do życia. W związku z inicjatywą zorganizowaliśmy spotkanie mieszkańców z architektem tego osiedla. Kiedy ludzie zobaczyli zwyczajnie wyglądającego mężczyznę, z dużą pokorą i empatią tłumaczącego uwarunkowania z czasów, kiedy powstawały te bloki, zupełnie inaczej podeszli do kwestii, które im w tym miejscu przeszkadzały. Zrozumieli założenia, kontekst i intencje autora projektu, a to pozwoliło im docenić, a wręcz zacząć bronić architektury, w której przyszło im żyć. Wady, takie jak brak miejsc parkingowych czy budzące różne emocje balkony, stały się po tym spotkaniu atutami. W momencie wyłożenia planu miejscowego mieszkańcy opowiedzieli się więc przeciwko tworzeniu dodatkowych miejsc postojowych, o które wcześniej walczyli. Woleli zachować zieleń, bo zrozumieli jej rolę. To było 10 lat temu, a przecież wtedy wiedza na temat korzyści wynikających z obecności przyrody wśród bloków wcale nie była powszechna.

Moim zdaniem zrozumienie ludzi i ich późniejsza postawa wynikały z więzi, którą poczuli z architektem. Fakt, że szczerze przedstawił on swój punkt widzenia, a także mankamenty projektu, pozwolił na zbudowanie relacji najpierw z nim, a potem z całą przestrzenią. Była to jednak inicjatywa oddolna.

Z kolei podczas pracy przy konsultacjach dotyczących tworzenia planów miejscowych zauważyłam, że ludzie boją się architektów i urbanistów. Uważają, że są to osoby, których zadaniem jest wdrażać zza biurka koncepcje niejasne dla przeciętnego człowieka. Powstaje bariera, którą można pokonać, tylko wychodząc do ludzi, tłumacząc założenia i wykazując się znajomością miejsca, a nie jedynie przepisów i zasad. Mieszkańcy zaczynają wtedy rozumieć, że niektóre decyzje dotyczące danej przestrzeni bardzo trudno podjąć – nie ma jednego dobrego rozwiązania i potrzebne są kompromisy. W okolicznościach, kiedy relacja między architektem czy urbanistą a społeczeństwem staje się partnerska, łatwiej o porozumienie.

Trzeci przykład odnosi się do architektek i architektów współpracujących z deweloperem. Przez społeczeństwo są oni traktowani jak osoby, które się sprzedały. W oczach mieszkańców ich rolą jest wyciśnięcie PUM bez poszanowania dla przestrzeni. W takiej sytuacji przedstawicielom zawodu architekta najtrudniej nawiązać dobrą relację ze społeczeństwem – muszą wykazać się ogromnymi zdolnościami interpersonalnymi i mieć mocne argumenty podparte rzeczywistą wiedzą. Wtedy jest szansa, że obronią się przed zaszufladkowaniem ich jako osób na usługach inwestora.

SPRECYZOWANE OCZEKIWANIA

Świadomość społeczeństwa dotycząca architektury bardzo się zmienia. Ludzie coraz więcej wymagają od osób za nią odpowiedzialnych i weryfikują otrzymywane założenia. Wynika to z faktu, że na przestrzeni ostatnich lat wiedza o środowisku zbudowanym stała się bardziej dostępna. Wzrosła również świadomość społeczeństwa na temat zmian klimatu, a także możliwości adaptacji architektury w taki sposób, aby mogła chronić przed skutkami tych zmian. Często spotykam się więc z sytuacjami, kiedy do architektek i architektów trafiają pytania o konkretne rozwiązania, np. o ogrody deszczowe. Mieszkańcy zdają sobie sprawę, że zieleń retencyjna pozytywnie wpłynie na ich otoczenie i na komfort życia. Środowisko architektoniczne musi więc mieć dużą wiedzę z dziedzin, które obecnie są dla ludzi najważniejsze. Kiedyś dyżurnymi tematami była odległość miejsca zamieszkania do paczkomatów i dyskontów, teraz mówi się głównie o zieleni. Ludzie chcą mieć w otoczeniu dziką przyrodę, wspomniane ogrody deszczowe, zacienione tereny. Chcą przestrzeni zielonej, niezobowiązującej, inkluzywnej, pozbawionej barier. Kiedyś nie mieli takich oczekiwań.

Dla społeczeństwa, szczególnie jego młodszej części, coraz bardziej jest też istotne, aby okolica, w której mieszkają, była wygodna. Dużą popularnością cieszy się idea miasta 15-minutowego. Na konsultacjach dotyczących osiedli często padają więc pytania o infrastrukturę – młodzi ludzie oczekują, że wszystkie miejsca związane z ich codziennymi aktywnościami znajdą się w zasięgu niedługiego spaceru lub łatwo będzie do nich dotrzeć rowerem czy hulajnogą.

RZECZNICY PRZESTRZENI

W swojej pracy obserwuję, że społeczeństwo z założenia nie ma zaufania do osób wykonujących zawód architekta. Ludzie boją się, że przedstawiane przez nich tematy mają drugie dno – coś jest niedopowiedziane lub ukryte. Starają się więc szybko to zweryfikować. I tutaj znowu potrzebny jest partnerski dialog. Rozmowa z ludźmi z pozycji osoby, która wie lepiej, bardzo drażni. Mieszkańcy nie ufają architektkom i architektom, którzy stawiają się wyżej od nich. Aby powierzyć komuś swoją przestrzeń, ludzie muszą mieć poczucie, że sami również zostali wysłuchani, że nie jest to relacja jednostronna.

W niektórych kręgach panuje przekonanie, że zawód architekta jest społeczeństwu niepotrzebny i odwrotnie – jego przedstawiciele nie potrzebują zaufania społecznego. Takie podejście zakłada, że ludzie potrzebują samej architektury, a projektanci chcą mieć jedynie możliwość jej realizowania. Z mojego doświadczenia wynika jednak, że wzajemny szacunek i zrozumienie, a także gotowość do podzielenia się wiedzą są dla obu stron nie do przecenienia. Kiedy mieszkańcy odkrywają tajniki otaczającej ich przestrzeni, to stają się jej rzecznikami. Nierzadko zdarza się, że przejmują punkt widzenia architektów i później przekazują go dalej jako własny. To buduje wokół architektury całe społeczności, aktywizuje mieszkańców – sprawia, że podejmują oni różne działania na rzecz ochrony przestrzeni, troszczą się o nią.

LUDWIKA IGNATOWICZ

socjolożka, badaczka przestrzeni publicznej, animatorka licznych procesów konsultacji dotyczących m.in. przestrzeni publicznych, prywatnych inwestycji, miejscowych planów zagospodarowania; działa w interdyscyplinarnych zespołach, m.in. z architektami, urbanistami; prowadzi działalność Głos Ulicy, w ramach której współpracuje m.in. Urzędem m.st. Warszawy, biurami architektonicznymi i licznymi organizacjami

rozumiem
Używamy plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z polityką plików cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce. Korzystając z tej strony wyrażasz na to zgodę.