logo
Strefa architekta - logowanie
EN
ZAWóD:ARCHITEKT
13.09.2024

Dwie śląskie wieże

Wyniosłe wieże kościołów, klasztorów i ratuszy kształtowały historyczne sylwety miast. Jednak na Górnym Śląsku to nie one stanowiły dominujące akcenty wertykalne, lecz wieże wyciągowe kopalń, wielkie piece, chłodnie kominowe, wieże ciśnień i kominy. A także dwie konstrukcje, które najmocniej wrosły w pejzaż i tożsamość regionu, przyćmiewając wszystkie inne wysokie budowle.

Wraz z restrukturyzacją przemysłu z krajobrazu Górnego Śląska w bardzo szybkim tempie zaczęły znikać elementy industrialne. Na szczęście zorientowano się, że ich likwidacja wiąże się z utratą historycznego dziedzictwa, tak ważnego dla tożsamości regionu i jego mieszkańców. Objęto je więc ochroną konserwatorską, a urządzone wokół nich ekspozycje stały się atrakcją turystyczną.

Śląski pejzaż wzbogacają dwie historyczne konstrukcje inżynierskie, niezwiązane bezpośrednio z przemysłem ciężkim: wieża Radiostacji Gliwice i wieża spadochronowa w Katowicach. Są to obiekty bardzo interesujące ze względów architektoniczno-konstrukcyjnych, a przede wszystkim – dziejowych. Oba wpisały się w skomplikowaną historię drugiej wojny światowej na tyle mocno, że stały się wręcz jej symbolami.

Drewniano-metalowe detale wieży Radiostacji Gliwice; fot. Piotr Średniawa.
Drewniano-metalowe detale wieży Radiostacji Gliwice; fot. Piotr Średniawa.

WIEŻA RADIOSTACJI GLIWICE

Pod względem architektoniczno-inżynierskim zdecydowanie ciekawsza jest wieża Radiostacji Gliwice, znajdująca się około pięciu kilometrów na północ od śródmieścia, przy ulicy Tarnogórskiej. Smukła, elegancka sylweta – której strzelistość i paraboidalny kształt przywodzą na myśl paryską wieżę Eiffla – stała się symbolem miasta i wita przyjezdnych już kilka kilometrów przed Gliwicami. Wysokość obiektu wynosi 111,1 m i nie byłaby niczym specjalnie imponującym, gdyby nie fakt, że wieża została w całości wykonana z drewna i tym samym zyskała status najwyższej drewnianej konstrukcji w Europie.

Radiostacja Gliwicka pełni dziś funkcję oddziału Muzeum w Gliwicach ze stałą ekspozycją, a wieżę wpisano do rejestru zabytków. Teren wokół zajmują przyjazne, zielone błonia, w nocy zaś budowla jest atrakcyjnie iluminowana.

Ta radiostacja była drugą w Gliwicach – pierwsza, już nieistniejąca, funkcjonowała od 1925 r. przy obecnej ulicy Radiowej. Nowy obiekt przy Tarnogórskiej wzniesiono w 1935 r., aby zwiększyć zasięg i moc nadawania. Oprócz wieży powstały także trzy budynki zaprojektowane na planie litery U – centralny obiekt stanowiła rozgłośnia, a dwa boczne przeznaczono na mieszkania dla obsługi. Wymiary podstawy wieży to 20 × 20 m. Została ona wybudowana z nieimpregnowanego drewna modrzewiowego, łączonego za pomocą 16 100 mosiężnych śrub i łączników. Trwałość tego gatunku drewna oraz brak stali w konstrukcji gwarantują, że budowla przetrwa kolejne 15–20 lat. Oznacza to, że wieża ma szansę „dożyć” setnych urodzin.

Budynek Radiostacji Gliwice; fot. Piotr Średniawa.
Budynek Radiostacji Gliwice; fot. Piotr Średniawa.

JEDNA Z PIĘTNASTU

Powstanie nowej radiostacji i nowej wieży jest ściśle związane z dojściem do władzy Adolfa Hitlera. W 1933 r. w Niemczech uruchomiono metodyczną, niezwykle profesjonalną machinę propagandową pod kierunkiem ministra propagandy III Rzeszy Josepha Goebbelsa. Skuteczność tych działań wzmocniło wykorzystanie nowoczesnych mediów, takich jak radio czy film. Aby przekaz docierał do jak najszerszych grup ludności, zaczęto na wielką skalę produkować tanie odbiorniki radiowe. W ramach rozwijania akcji propagandowej uznano za konieczne zwiększenie mocy i zasięgu stacji nadawczych – do 1935 r. zbudowano więc w Niemczech około 15 drewnianych wież, z których każda miała wysokość ponad 100 m. Użycie drewna w celu realizacji tych projektów wynikało z uruchomionego przez III Rzeszę potężnego programu zbrojeniowego oraz ze związanego z jego wdrażaniem niedoboru stali. Najwyższą z powstałych wówczas konstrukcji była wieża już dzisiaj nieistniejąca – Sendeturm Mühlacker (znajdująca się między Karlsruhe i Stuttgartem) – wysoka na 190 m. We Wrocławiu (Breslau) z kolei postawiono (także już nieistniejącą) wieżę 140-metrową. Właśnie w ramach tej akcji zbudowano Radiostację Gliwice (Gleiwitzer Sender). Ze względów propagandowych była ona szczególnie ważna, ponieważ jej zasięg obejmował również polską część Górnego Śląska, w znacznej części zamieszkałą wówczas przez ludność niemiecką.

SYMBOL POCZĄTKU DRUGIEJ WOJNY ŚWIATOWEJ

Jednak to nie propagandowe odium sprawiło, że Radiostacja Gliwice stała się obiektem symbolicznym. Przełomowym dniem w jej historii okazał się 31 sierpnia 1939 r., kiedy dokonano tzw. prowokacji gliwickiej. Była to jedna z kilkudziesięciu akcji przeprowadzonych tego dnia przez nazistowskie służby na polsko-niemieckiej granicy śląskiej. Akcję, na rozkaz Hitlera, przygotował szef nazistowskiej służby bezpieczeństwa Reinhard Heydrich. Miała ona najwyższy stopień utajnienia, więc nie nadano jej nawet kryptonimu. Siedmiu napastników, prawdopodobnie funkcjonariuszy SS znających język polski, przebranych za powstańców śląskich, weszło przez tylne drzwi budynku radiostacji i bez przeszkód dotarło do nadajnika. Trzech pracujących tam techników zostało zamkniętych w piwnicy. Dopiero wtedy okazało się, że w stacji nadawczej nie ma mikrofonów. Po 10 minutach znaleziono jedynie mikrofon burzowy, służący do zawiadamiania radiosłuchaczy o nadciągającej burzy. Do tego mikrofonu napastnicy zdołali przeczytać zaledwie dziewięć słów z przygotowanego komunikatu o napaści powstańców śląskich na radiostację: „Uwaga, tu Gliwice. Radiostacja znajduje się w polskich rękach…”.

Prowokacja gliwicka nie powiodła się. Prawdopodobnie z powodu głębokiego utajnienia akcji (nawet wśród aparatu bezpieczeństwa III Rzeszy) trudno było ją precyzyjne przygotować i rozpoznać teren. Mimo że napad na radiostację skończył się kompromitacją, został niemal natychmiast wykorzystany w celach propagandowych. Już o godzinie 22:30 wszystkie nadajniki niemieckiej państwowej rozgłośni nadały długi komunikat o „polskich prowokacjach”, natomiast 1 września 1939 r. przedstawiono zagranicznym korespondentom akredytowanym w III Rzeszy zdjęcia podrzuconych na teren radiostacji zwłok zamordowanych niemieckich więźniów, ubranych w polskie mundury. Posłużyło to jako uzasadnienie napaści na Polskę i zapobiegło przyłączeniu się do wojny Anglii i Francji, a co za tym idzie – wywiązaniu się z zobowiązań sojuszniczych obu tych państw wobec naszego kraju.

Ten jeden dzień, a w zasadzie ponury wieczór 31 sierpnia 1939 r., zdecydował, że Radiostacja Gliwice i jej wspaniała wieża stały się, podobnie jak Westerplatte, symbolicznym miejscem początku najbardziej dramatycznych wydarzeń i najkrwawszej wojny w dziejach ludzkości.

WIEŻA SPADOCHRONOWA W KATOWICACH

Pięć dni później, 4 września 1939 r., odciśnięto trwałe piętno na drugiej śląskiej wieży – wieży spadochronowej w Katowicach. Choć pod względem konstrukcyjnym katowicka budowla nie jest tak spektakularna jak jej gliwicki odpowiednik, to wpisała się w pejzaż stolicy Górnego Śląska na stałe.

Znajduje się w południowej części miasta, w parku Kościuszki, niedaleko najwyżej położonego punktu Katowic. Jej sylweta jest równie elegancka, jak wieży gliwickiej – ma lekko paraboidalny kształt, a wieńczy ją okrągły pomost, nad którym góruje dźwig. Obiekt zbudowano w 1937 r. z inicjatywy Ligi Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej, a jego stalowa konstrukcja została opracowana w Biurze Technicznym Budowy Mostów w Chorzowie. Budowla miała 62 m wysokości i była to najwyższa wieża spadochronowa w Polsce. Na jej szczycie znajdował się obrotowy dźwig wysięgnik, z którego oddawano skoki spadochronowe.

W latach 40. XX w. niemieckie władze Katowic postanowiły rozebrać wieżę. W latach 50. wzniesiono ją jednak na nowo – w tym samym miejscu, ale jako konstrukcję niższą od tej przedwojennej. Po odbudowie przez krótki czas z wieży wykonywano skoki spadochronowe. Pamiętam, że jako mały chłopiec obserwowałem je podczas niedzielnych spacerów z rodzicami po parku Kościuszki. Obecnie jest to jedyna wieża spadochronowa na terenie Polski.

Wieża spadochronowa w Katowicach; fot. Piotr Średniawa.
Wieża spadochronowa w Katowicach; fot. Piotr Średniawa.

SPÓR O HISTORIĘ

We wrześniu 1939 r. Katowice nie były bronione przed wojskami niemieckimi przez regularne oddziały Wojska Polskiego. W pierwszych dniach wojny wieża stanowiła punkt obserwacyjny 73. Pułku Piechoty, jednak 3 września – po przełamaniu polskiej obrony na południe od Katowic – zagrożone okrążeniem oddziały polskiej armii „Kraków” rozpoczęły odwrót, opuszczając Górny Śląsk. 4 września od strony południowej, czyli rejonu parku Kościuszki, do Katowic wkroczyła 239. Dywizja Piechoty Wehrmachtu pod dowództwem generała majora Ferdinanda Neulinga oraz 56. i 68. Pułk Grenzschutzu pod dowództwem generała porucznika Georga Brandta. W niemieckich archiwach można znaleźć rozkazy i raporty dzienne tych jednostek. Zgodnie ze wskazanymi źródłami w Katowicach natrafiły one na sporadyczny, acz bohaterski opór harcerzy i powstańców śląskich (m.in. w parku Kościuszki). Wobec dysproporcji sił opór ten był jednak skazany na porażkę, a obrońców miasta czekała zagłada w trakcie walk lub późniejszych represji.

Te dramatyczne wydarzenia stały się motywem wydanej w latach 50. XX w. książki Kazimierza Gołby Wieża spadochronowa. Autor przedstawił w niej kilkunastogodzinną obronę obiektu, prowadzoną przez harcerzy, którzy mieli spowodować duże straty w oddziałach niemieckich, m.in. uszkadzając atakujący samolot. Według tej relacji po ciężkich walkach ciała zabitych i rannych obrońców zrzucono z wieży spadochronowej. Taka wersja wydarzeń została uznana za prawdziwą i nie podważano jej przez bardzo długi czas. Pod wieżą ustawiono obelisk z tablicą upamiętniającą obrońców.

Jednak w latach 80. XX w. w niemieckim Federalnym Archiwum Wojskowym we Freiburgu natrafiono na dziennik bojowy 3. Odcinka Grenzschutzu, gdzie generał Georg Brandt, dowodzący akcją zajmowania Katowic, opisał zdobycie wieży jako wydarzenie przebiegające bez większych incydentów. Dziennik uznano wówczas za źródło mało wiarygodne. Podejście do tej kwestii zmieniło się dopiero w 2003 r., kiedy w prasie pojawiły się artykuły oparte na innych, nieznanych wcześniej, materiałach. Dotarto do raportu generała Neulinga, który opisywał, że walki pod wieżą spadochronową trwały o wiele krócej, niż dotąd opisywano, m.in. w książce Kazimierza Gołby. Według tego dokumentu, 4 września rano, w stronę sztabu 239. Dywizji Piechoty skierowano strzały z karabinu maszynowego umieszczonego na wieży spadochronowej. Ogień obrońców umilkł po tym, jak obiekt ostrzelano z niemieckiego działa przeciwpancernego. W tym czasie walki trwały również w innych punktach Katowic – w centrum broniono m.in. Domu Powstańca. Opór został jednak szybko stłumiony i już około godziny 11:00 generał Ferdinand Neuling wjechał samochodem do centrum miasta.

Przytoczone publikacje wywołały oburzenie polskich środowisk patriotycznych, a autorom artykułów zarzucano dyletanctwo, nierzetelność, złą wolę i podważanie polskiego charakteru Katowic. Druga strona podnosiła argumenty o ignorowaniu faktów znajdujących potwierdzenie w oryginalnych dokumentach i instrumentalne manipulowanie nieudokumentowaną historią.

Niezależnie od trudnych dzisiaj do jednoznacznego ustalenia faktów związanych z wieżą spadochronową, obrona Katowic stanowi część skomplikowanych, tragicznych dziejów ludności Górnego Śląska w trakcie drugiej wojny światowej i bezpośrednio po niej. Emocje i gorące dyskusje wokół wieży spadochronowej nie mają już dziś takiej siły, ale budowla pozostała miejscem symbolicznym.

WIEŻE – ZNAKI MINIONYCH WYDARZEŃ

Obie wieże do 1939 r. pełniły funkcję wyłącznie użytkową, niezwiązaną z nadchodzącymi wydarzeniami. Te parę tragicznych dni na przełomie sierpnia i września 1939 r., które wstrząsnęły najpierw Polską, a potem Europą i światem, na zawsze zmieniły obraz i odbiór społeczny obiektów oraz ich miejsce w historii Górnego Śląska.

Jest to niezwykle ciekawy i intrygujący casus, gdy architektura nieniosąca żadnego programowego czy narracyjnego przesłania staje się nie tylko elementem historii, lecz także symbolem minionych wydarzeń. O ile dla pomników i spektakularnych budynków – takich jak katedry, zamki, pałace bądź miejsca kultu religijnego – można taką transformację uznać za rzecz normalną, o tyle dla czysto inżynieryjnych wież jest to sytuacja wręcz unikalna.

Czasem jednak architektura w mimowolny sposób okazuje się depozytariuszem zbiorowej – tak negatywnej, jak pozytywnej – pamięci społeczeństwa. Przypadek dwóch śląskich wież ukazuje (a może też stanowi przestrogę), jak dziwne i nieprzewidywalne mogą być losy architektury, zawsze przecież towarzyszącej historii ludzi, regionów, państw i narodów. ■


PIOTR ŚREDNIAWA

architekt IARP, przewodniczący Rady Śląskiej Okręgowej Izby Architektów RP, członek WKUA i MKUA w Katowicach, od 2003 r. prowadzi z Barbarą Średniawą Biuro Studiów i Projektów w Gliwicach


rozumiem
Używamy plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z polityką plików cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce. Korzystając z tej strony wyrażasz na to zgodę.