To właściwie byli straceńcy – kilkudziesięciu działaczy „Solidarności”, którzy z nominacji Tadeusza Mazowieckiego objęli stanowiska wojewodów w administracji wybijającej się na niepodległość Polski. To oni w terenie brali na klatę wszystkie konsekwencje polityki terapii szokowej Leszka Balcerowicza. Nowi wojewodowie nie tylko od podstaw tworzyli nową administrację i jej nowy etos, ale również wdrażali reformę samorządu terytorialnego i zmagali się z zupełnie nieznanym wcześniej zjawiskiem bezrobocia. Przede wszystkim jednak musieli dać odpór fali przetaczającej się przez kraj strajków, na czele których stali często związkowi koledzy.
Związek Lecha Wałęsy przydzielił do tego zadania najlepszych ludzi, z reguły z doświadczeniem więzienia czy „internatu”. Wśród nich był Kazimierz Ferenc, a województwo rzeszowskie, które Mu powierzono, należało do szczególnie trudnych. Często wracał we wspomnieniach do dramatycznych momentów swojej pracy. Pierwszy korpus wojewodów generalnie się sprawdził, większość jego członków zajęła później wiele innych, ważnych pozycji w pracy państwowej.
Kazimierza poznałem właśnie wtedy, gdy był wojewodą – pojawił się w Krakowie na jakimś spotkaniu szefów województw południowo-wschodniej Polski. Był niewątpliwie najbardziej wyrazistą postacią tego gremium. Mówił twardo, zdecydowanie, nerwowo, właściwie na granicy awantury. Bo taki był – pryncypialny, władczy, nieszukający łatwych kompromisów. Trochę ulegający emocjom. Lider. Ten styl chyba kosztował Go zdrowie. W czasach rządów Jerzego Buzka ściągnięto Go do Warszawy, do Urzędu Mieszkalnictwa i Rozwoju Miast. Został tam wiceministrem i zaproponował mi pracę w resorcie. Spotykaliśmy się bardzo często i pamiętam, jak załamywał ręce, że „rząd Buzka popada w dryf”. Zajmowaliśmy się reformą planowania przestrzennego i nasza ustawa weszła w życie w dość mocno zmienionej wersji już podczas następnego, lewicowego rządu. Kazimierz pozostał w Warszawie na lata i pełnił funkcje w różnych centralnych urzędach. Jako swój sukces zawsze wymieniał ustawę o podpisie elektronicznym. Był fanatykiem idei Izby Architektów i walnie przyczynił się do jej powstania.
Przede wszystkim był jednak rzeszowianinem, urodzonym w rodzinie osadników z Węgier, z których jakiś nieodległy protoplasta był masarzem. Kazimierz lubił opowiadać rodzinne historie ze starego Rzeszowa, ale też ze studiów, na których zetknął się z kolegami, tworzącymi słynną grupę Anawa – Janem Kantym Pawluśkiewiczem oraz Markiem Grechutą na czele. Wspominał także kolegów architektów, którzy odcisnęli później swoje piętno na architekturze Rzeszowa i których bardzo cenił – jak Tadeusz Karyś czy Stanisław Kokoszka.
W moim przekonaniu Kazimierz Ferenc był architektem wybitnym, ale nie do końca spełnionym. Z Jego zwycięskiej konkursowej pracy na nowe centrum Rzeszowa i Urząd Miasta nie zostało właściwie nic. Zaprojektował tu świetny kościół, ale do realizacji skierowano daleko bardziej konwencjonalną, by nie powiedzieć banalną, pracę Witolda Cęckiewicza. Los sprawił, że ta świątynia stała się później rzeszowską katedrą. Kazimierz zrealizował ponadto bardzo udany zespół zabudowy szeregowej nad samym brzegiem Wisłoka (gdzie zresztą stworzył też świetnie zaaranżowany dom własny). Z czasem ta piękna lokalizacja stała się częścią śródmieścia Rzeszowa i niestety zaczyna być przytłaczana wieżowcami.
To Kazimierz Ferenc namówił mnie do podjęcia pracy w Rzeszowie. Różne związki łączyły mnie już z tym miastem, ale to sugestia Kazimierza była decydująca. Bardzo Mu jestem wdzięczny za to doświadczenie. Często zaglądał do Biura Architekta Miasta na krótsze czy dłuższe rozmowy, zawsze poruszony jakąś architektoniczną nowiną. Bo bez wątpienia był człowiekiem, dla którego sprawy miasta, sprawy architektury, urbanistyki nigdy nie pozostawały obojętne. To była Jego pasja, Jego życie. Osądzał surowo, czasem wręcz zbyt surowo. Potem się mitygował. W gruncie rzeczy był nie tylko wrażliwy, ale również bardzo życzliwy. Starał się być zawsze na bieżąco, czytał, oglądał, zwiedzał. Zachował zdolność zachwycania się – czy to twórczością Marka Budzyńskiego, czy to sycylijskimi miastami, czy to fotografiami bieszczadzkiej przyrody, z których Jego żona tworzyła piękne kalendarze.
Kiedy ostatni raz rozmawialiśmy, był już bardzo chory, po operacji, w szpitalu. Miał wówczas tylko jedną prośbę – aby włączyć Go do nowego składu Miejskiej Komisji Architektoniczno-Urbanistycznej. Traktuję tę w istocie pożegnalną rozmowę jako symbol. Kazimierz walczył wtedy o życie, ale sprawy Rzeszowa i jego architektury były dla Niego równie ważne jak to życie. ■
JANUSZ SEPIOŁ
architekt i historyk sztuki; architekt Miasta Krakowa; w latach 1981–1990 urbanista w Biurze Rozwoju Krakowa, a następnie Architekt Wojewódzki, Marszałek Małopolski, senator RP VII i VIII kadencji, generalny projektant nagradzanych planów, laureat i juror wielu konkursów; wyróżniony medalem honorowym SARP i Nagrodą im. Regulskiego; współorganizator Biennale Architektury w Krakowie; założyciel Galerii Architektury GAGA; autor wielu tekstów i kilku książek o architekturze