Czy każdy, kto mianuje się architektem, jest nim naprawdę? A jeśli tak, to czy wiąże się to z uprawnieniem do wykonywania zawodu, który został precyzyjnie określony w ustawie – Prawo budowlane?
Okazuje się, że można stworzyć własny świat, oparty na indywidualnej prawdzie, gdzie przepisy prawa są zbyteczne, a przekonanie o swojej praworządności jest na tyle duże, że przez lata pozwala na bezproblemowe funkcjonowanie w społeczeństwie.
Kilka lat temu w Podkarpackiej OIA głośna stała się sprawa architekta, który uznał, że skoro już ukończył wydział architektury na politechnice, to nikt nie może mu zabronić wykonywania zawodu wyssanego z mlekiem ojca. Odziedziczony w genach talent miał zastąpić wymagane przepisami prawa uprawnienia do projektowania bez ograniczeń. Niechęć do ewentualnej konfrontacji z izbową komisją kwalifikacyjną była z kolei uzasadniana odrazą do powstałego samorządu zawodowego architektów, do którego – jak wiemy – w istniejącym porządku prawnym przynależność jest obowiązkowa, gdy pragnie się wykonywać zawód architekta. A może do tego stopnia ów człowiek pogrążył się w mętnym środowisku projektujących architekturę inżynierów budownictwa, niebędących członkami IARP, że zupełnie zatracił granice?
Tenże architekt, za nic mając regulacje prawne, od bardzo dawna oferuje usługi projektowania architektonicznego. Kilka lat temu prokuratura skierowała do sądu sprawę o fałszowanie podpisów na wykonanych przez niego dokumentacjach, okazało się bowiem, że w swojej twórczej swobodzie uznał, że sam może podpisywać się za projektantów, nie troszcząc się nawet o to, aby stawiana signature była chociaż w jakimś stopniu zbliżona do oryginału. Sąd wytoczył temu panu kilkanaście spraw o fałszerstwo, z czego – jak dowiedzieliśmy się ostatnio – winę udało się udowodnić w kilku.
Jak to się ma do wydanych i pozostających w obrocie prawnym decyzji administracyjnych o pozwoleniu na budowę, gdzie załączniki mają postać dokumentacji projektowej nieznanego autorstwa, ze sfałszowanymi podpisami? Według przepisów organ aa-b, który takową decyzję wydał, ma obowiązek wznowić postępowanie z urzędu, co niejako automatycznie eliminuje tę decyzję z obrotu prawnego. Wydaje się proste, ale... Pierwsze rozmowy z organem aa-b w tej sprawie nie spotkały się z entuzjastycznym przyjęciem wizji wznowienia postępowań. Dlaczego? Najkrócej mówiąc, budynki stoją, bo są zamieszkałe i użytkowane, bo czemu są winni ludzie, którzy zakupili mieszkania. Sprawy te przecież nie dotyczą obiektów prostych (gospodarczych czy garażowych), ale usługowych, mieszkalnych wielorodzinnych, salonów samochodowych renomowanych marek. Może więc lepiej nic z tym nie robić, udawać, że sprawy nie było i nie ma, że szkodliwość społeczna jest niska? Przymknąć oko, pozostając ślepym i głuchym na jawne łamanie prawa?
Stwierdzenie sfałszowanych podpisów na dokumentacji projektowej nie było jednak wystarczającą lekcją praworządności. Kreatywność naszego bohatera poszła dalej. Coraz mniej mile widziany w lokalnych urzędach, które z uwagą przyglądały się jego działaniom, uznał, że skoro nie potrzebuje projektantów, to równie zbyteczny jest mu organ aa-b. Sam więc, talentem i staraniem własnym, przygotował nie tylko dokumentację projektową, ale również decyzję o pozwoleniu na budowę kolejnego obiektu – budynku mieszkalnego wielorodzinnego. Można by rzec, że okazał się „zasłużonym”, który dowiódł, że „prawdziwemu projektantowi” nawet organy aa-b nie są potrzebne.
Niczego nieświadomy inwestor w pełnym zaufaniu powierzył wykonanie dokumentacji projektowej oraz pieczę nad tzw. tokiem formalnoprawnym, jak mu się wydawało, profesjonaliście, architektowi o pełnych uprawnieniach i z dokumentami potwierdzającymi prawo do wykonywania zawodu na terenie Polski. W zamian za niemałe honorarium otrzymał projekt wraz z decyzją zezwalającą na realizację inwestycji. Jakiś czas później, już po jej zakończeniu, postanowił sprzedać nieruchomość. Jakież było jego zdziwienie, gdy w organie aa-b dowiedział się, że decyzja o pozwoleniu na budowę nie istnieje w obrocie prawnym, bo nigdy nie została przez urząd wydana... I jakież było zdziwienie pani dyrektor Wydziału Architektury Urzędu Miasta Rzeszów, gdy na „decyzji” ujrzała swój podpis, który jej podpisem nie był!
W ten sposób kłamstwo wyszło na jaw i wymiar sprawiedliwości obdarował oszusta karami finansowymi: „Wyrok Sądu Rejonowego w Rzeszowie X Wydział Karny z dnia 04.12.2024 r. sygnatura akt: XK 642/24 – w postępowaniu nakazowym sprawy z oskarżenia publicznego przeciwko W.K. uznający go winnym – tj. o czyn z art. 270 §1 kk w zw. z art. 286 §1 kk w zw. z art. 11 §2 kk, skazując na karę grzywny w wysokości 10 000 zł, orzeka obowiązek naprawienia szkody w całości poprzez zapłatę na rzecz pokrzywdzonego kwoty 19 200 zł oraz zasądza koszty sądowe w całości w wysokości 1070 zł”.
Inwestor, który zapłacił za sfałszowany projekt oraz świetnie graficznie przygotowane pozwolenie na budowę, jest właścicielem klasycznej samowolki budowlanej i będzie musiał zrobić z nią porządek zgodnie ze wszystkimi obowiązującymi w tym zakresie przepisami. Szczęście w nieszczęściu, że w obrocie prawnym funkcjonuje chociaż DOWZ, wydana dla tejże inwestycji, której będzie można użyć w tzw. procedurze naprawczej, prowadzonej obecnie przez Powiatowy Inspektorat Nadzoru Budowlanego dla Miasta Rzeszowa. Inwestor rozpoczął poszukiwania prawdziwego architekta (a nie farbowanego lisa), który pomoże mu „wyprowadzić” papiery, jak zwykło się mówić w dużym uproszczeniu, bagatelizując powagę sytuacji i odpowiedzialność związaną ze sporządzaniem dokumentacji budowlanej. Ktoś, kto zajmie się tym tematem, będzie miał twardy orzech do zgryzienia, a inwentaryzacja budynku z bezwzględną szczerością pokaże całą prawdę o obiekcie i jego potencjalnych błędach. Do końcowego rachunku inwestycji trzeba będzie dołożyć koszty nie tylko nowej dokumentacji, ale być może również przeróbek w budynku. Kto za to zapłaci? Ostateczny rachunek trafi do kreatywnego projektanta, mającego za nic przepisy obowiązującego prawa, od lat działającego według własnych.
Ta sytuacja zmusza nie tylko do refleksji, lecz także do zadania pytania o sprawczość i zasadność funkcjonowania organów administracji architektoniczno-budowlanej. Czy społeczeństwo na pewno ich potrzebuje, skoro w centrum miasta można realizować inwestycję na podstawie „lipnego” pozwolenia na budowę? Ostatecznie, w tym wypadku, organ aa-b stanął na wysokości zadania, chociaż szczerze należy przyznać, że niejako był to przypadek, bo gdyby nie bezpośrednia wizyta inwestora w urzędzie u pani dyrektor, nikt nie zorientowałby się, że pozwolenie na budowę jest sfałszowane. Pani dyrektor, osobiście dotknięta i oburzona, zaangażowała się z całą mocą w wyjaśnienie sprawy, a dowodząc popełnienia przestępstwa, jednocześnie udowodniła konieczność obecności organów aa-b w instytucjonalnej rzeczywistości.
Równie intensywnego zaangażowania oczekuje się od organów administracji architektoniczno-budowlanej i nadzoru budowlanego przy sprawowaniu nadzoru i kontroli nad przestrzeganiem przepisów prawa budowlanego, a w szczególności właściwego wykonywania samodzielnych funkcji technicznych w budownictwie (ustawa – Prawo budowlane art. 81 ust. 1 pkt 1 ppkt d), czyli w zakresie bieżącej weryfikacji uprawnień projektantów będących autorami dokumentacji projektowych.
Można niestety odnieść wrażenie, że w tym obszarze występuje coraz mniejsze zrozumienie potrzeby przestrzegania przepisów. Im mniej na rynku projektowym „użyczających” pieczątki architektów, tym większa „otwartość” organów aa-b w kwestii braku wymagalności koniecznych kompetencji projektanta, potwierdzonych odpowiednimi uprawnieniami oraz przynależnością do właściwego samorządu zawodowego.
Urzędy niejednokrotnie „przymykają oko”, nie dopełniając nałożonego na nie obowiązku, stosując prawo w sposób wybiórczy i tworząc własne, uznaniowe, stosowane w praktyce, poparte przekonaniem o „niskiej” szkodliwości społecznej. To jedynie utrwala patologię, doprowadzając do stanowienia lokalnego pseudoprawa, niepopartego żadnymi powszechnie obowiązującymi przepisami. Jeśli dodamy do tego wyroki sądowe, na które w swoich uzasadnieniach powołują się urzędy, otrzymujemy nieformalnie obowiązujące prawo precedensowe.
Przykłady błędnych interpretacji przepisów prawa, ich nieznajomości czy wybiórczego stosowania można mnożyć. Chodzi tu m.in. o coraz powszechniejsze koncepcje projektowe, opracowywane przez osoby nieposiadające wymaganych uprawnień, które to koncepcje stanowią załączniki do specyfikacji istotnych warunków zamówienia czy programu funkcjonalno-użytkowego. Opracowane przez osoby niekompetentne, zawierają mnóstwo błędów i w tej postaci – zgodnie z zapisami SIWZ czy PFU – stają się podstawą przyszłej dokumentacji projektowej. Zamawiający zlecają te opracowania osobom bez odpowiednich uprawnień, jako że nie ma obowiązku posiadania takowych, a następnie bezwzględnie oczekują zgodności z PFU i koncepcją, stanowiących załączniki do postępowań o udzielenie zamówienia publicznego.
Niezgodna z przepisami jest sytuacja, gdy w przetargach publicznych zamawiający nie stawia wymogu włączenia do zespołu projektowego architekta z uprawnieniami bez ograniczeń do projektowania i potwierdzoną przynależnością do Izby Architektów, a jedynie wymóg obecności projektanta będącego członkiem Izby Inżynierów. Budzi to zdumienie i niepokój o jakość inwestycji. Brak zrozumienia podziału kompetencji oraz stanowiących o tym przepisów potwierdza podejście organów ścigania. Nie znajdują one wystarczających argumentów w przepisach ustawy – Prawo budowlane, stwierdzających, że projektanci, którzy chcą wykonywać samodzielne funkcje techniczne w budownictwie w zakresie posiadanych uprawnień do projektowania bez ograniczeń w specjalności architektonicznej, mają obowiązek przynależeć do Izby Architektów (zrzesza ona osoby z uprawnieniami budowlanymi w specjalności architektonicznej).
Z przykrością należy stwierdzić, że Izba Inżynierów niewiele sobie robi z tych nieprawidłowości oraz nagminnego łamania prawa przez swoich członków, skwapliwie przywłaszczających sobie kompetencje architektów i systematycznie próbujących dowieść, że inżynierowie oraz technicy budownictwa dysponują umiejętnościami adekwatnymi do tych posiadanych przez architektów.
Ta wieloletnia już próba ambicjonalnego wchodzenia w architektoniczne buty jest tak samo zadziwiająca, jak smutna, gdyż dowodzi wyjątkowo niskiej świadomości konsekwencji owych działań w kontekście społecznym. Społeczeństwo pozbawione wykluczanych z rynku profesjonalnych architektów zostanie zubożone na długie lata, a to z kolei pozostawi nieodwracalne negatywne skutki.
Dodatkowo brak kompetencji urzędów, nierozróżniających zakresu ograniczonych uprawnień czy ignorujących obowiązek przynależności do właściwego samorządu zawodowego, powoduje, że liczba wadliwych decyzji o pozwoleniu na budowę mnoży się niebotycznie.
Czy na pewno społeczeństwo stać na wznawianie postępowań i procesy naprawcze tak powstających samowolek? Czy może wygodniej będzie uznać „niską” szkodliwość społeczną jawnego łamania prawa, otwierając tym samym puszkę Pandory?
Ostatnio inwestor realizujący zamówienie publiczne przyznał się, że zlecenie nie jest projektowane przez architekta, lecz przez inżyniera, ale nic nie może z tym zrobić, bo tenże „papiery ma w porządku”. Czy „formalny udział” w zleceniu architekta ma być wystarczającą gwarancją dobrze zaprojektowanej za publiczne pieniądze inwestycji i zabezpieczy respektowanie prawa oraz praworządności?
Piętnujemy poruszających się po drogach bez prawa jazdy piratów drogowych czy działania Collegium Humanum. Czas stawić czoła również tym, dla których łamanie prawa i oszukiwanie ludzi jest zawodową codziennością.
Cóż jest warta moralność społeczeństwa hołubiąca kariery „Nikodemów Dyzmów” – samozwańczych architektów, cieszących się powszechnym szacunkiem, przez lata budujących swoją pozycję na kłamstwie? Jakiej szkody trzeba, aby wreszcie samorządy lokalne, organy aa-b czy zamawiający publiczni otworzyli oczy?
Oby jedynym, co po nas pozostanie, nie było: „a nie mówiłam?”
Autorka dziękuje za współpracę Pani Katarzynie Leśko, dyrektor Wydziału Architektury Urzędu Miasta Rzeszowa, za udostępnienie materiałów niezbędnych do napisania tego artykułu.
RENATA ŚWIĘCIŃSKA
architekt IARP; absolwentka Wydziału Architektury Politechniki Krakowskiej; przewodnicząca Rady PKOIA RP w V i VI kadencji; zastępca przewodniczącego Zespołu ds. Warunków Wykonywania Zawodu przy KRIA RP